Jak podejrzewała, ze swoim zadaniem uporali się bardzo szybko. Zresztą, jak mogłoby być inaczej? Klony były wyszkolone, a ona, Lia, także posiadała umiejętności o wiele większe, niż wszystkie kobiety z tej wioski razem wzięte. Poza tym, miała wciąż żywy, płonący duch wojowniczki, którego u tych tutaj zabrakło.
Gdy ziemię zaścielało mnóstwo martwych ciał, a grupka około dwudziestu kobiet została zebrana przy jednej z chat, Lia zgasiła miecz. Gdy zaś dobiegł ją głos jednego z klonów, bez wahania ruszyła w ich stronę.
Dwie kobiety odważyły się zbuntować. I po co? Po to, by uratować inne, które i tak zaraz zostaną zabite. Chociaż...
- Odsunąć się. - Rzuciła do klonów, lecz nie kazała im opuszczać blasterów.
Sama minęła ich, podchodząc do dwóch kobiet, uzdrowicielek. Mrużąc oczy, podniosła jedną i drugą bez słowa. Ta stara... Obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem, jakby patrzyła na potencjalne zwierzę do sprzedania. Nie przyda się. Choć może umiejętności miała, to była zbyt stara, a wątpiła by Cruentus chciał utrzymywać kobietę, która i tak niebawem zginie.
Brutalnie odepchnęła ją w kierunku klonów, co było jednoznacznym rozkazem - zabić. Zaraz potem spojrzała na młodszą kobietę. Czyżby uczennica? Skojarzenie te poraziło ją jak prądem. Ona też była uczennicą, też miała swoją mistrzynię.
Cholera jasna! Szybko odepchnęła te myśli. Właśnie dlatego, że jej mistrzyni została zabita, ona także będzie zabijać, by odebrać to, co jej się dawno już należało.
Brutalnie więc szarpnęła młodą, odciągając ją od rannych. Obejrzała ją tak samo jak tę starszą, w przeciwieństwie jednak do tamtej, popychając tę do klonów rzuciła:
- Tę weźmiemy.
Potem zaś, nie myśląc nawet, co o niej pomyślą, przeszła między leżącymi rannymi, pobieżnie oglądając ich rany. Większość z nich zabiła natychmiast, podcinając szyję mieczem, kilka jednak pozostawiając żywych.
- Te też się przydadzą. Opatrzę je do czasu, aż wrócimy, a tam zajmą się nimi uzdrowiciele. Podrzućcie mi jakieś opatrunki... zresztą, wszystko co mamy w apteczce.